Emigracja w stylu alpejskim

Listopad 2003. Porzucam Zakopane. I Tatry. To nie ucieczka. Zamieniam góry... na Góry."Trwaj i wciąż szukaj, a w końcu odnajdziesz drogę". Wraz z Filipem mamy wykiełkować na włoskiej ziemi, u stóp zniewalającego ogromem Monte Bianco.
King size... Wydaje się, że większe to lepsze. Płaskie myślenie. Człowiek często daje się wpuścić w pułapkę pozoru. A góry są przecież jak ludzie wygląd zewnętrzny, forma to zaledwie wstęp, który może co najwyżej zachęcać lub zrażać do wejścia głębiej. Materia nieożywiona i jej energetyczne
wibracje. Klimat miejsca coś, o czym mówimy często, co czujemy, a czego nie widać. Tajemnica.

Trudno do końca zrozumieć własną decyzję. Tatry, zawsze tak jedyne, tak wymarzone... A jednak nawet tu coś każe bez ustanku myśleć o przygodzie, każe wyjeżdżać za wszelką cenę, choćby autostopem, zimą, bez zabezpieczenia, bez kontaktów, bez planu, choć z nadzieją...

Tak więc pakujemy wory i w drogę; nie na chwilę na zawsze. Serce ściśnięte bólem, ale drży z niecierpliwości. Ambiwalencja uczuć. Wiatr zmian. Bo to ma być emigracja.

Zabieramy wszystko, choć tam nie czeka na nas żaden kąt. Samochód kolegi, załadowany po brzegi, to nasza taksówka po kosztach my płacimy tylko za benzynę kolega chce zobaczyć Mont Blanc.

Ma przed sobą 1500 km tam i 1500 km z powrotem. Dla Filipa i mnie powrotu nie ma. Dla nas istnieje już tylko TAM. ładne z nas nie potrafi tego do końca wyjaśnić,

nawet nie próbuje. Bo przecież nikt nas stąd nie wyrzuca, Tatry stoją, jutro będzie podobne do dzisiaj, to nie wrzesień   ani grudzień.

Przeczytaj cały artykuł i pobierz pdf.